The horror!

Nie jestem graczem. Właściwie nie gram w gry. Ostatni wyjątek zrobiłam dla „Until Dawn” w 2015

(2015! a wydawało mi się że to było rok temu O_o). Na tyle się tym z Michałem zajaraliśmy, że bardzo czekaliśmy na premierę „The Dark Pictures: Man of Medan”.

Kiedy tylko gra do nas dotarła (i położyliśmy dzieci spać 😛 ), cyk – gramy. We czwórkę ze szwagrami – szczęśliwymi posiadaczami PS4, w trybie movie night. To znaczy, że każdy (z 2 do 5 graczy) dostaje postać (lub kilka) i co jakiś czas nią gra. W tym czasie reszta ogląda grę jak film z wyjątkowo niezgrabnie poruszającymi się aktorami 😉 . Czas bezczynności można też wykorzystać na wykrzykiwanie rzeczy typu „w lewo/prawo”, „kwadrat”, „koło”, „pyk pyk” lub po prostu „aaa” – toć to ma być horror.

I klimat horroru jest zdecydowanie odczuwalny. Straszność to zasługa w pierwszej kolejności miejsca (poruszamy się po nawiedzonym statku!), fabuły, po części też atmosfery i oczywiście jumpscare’ów. Nie powiem, gra się całkiem strasznie! Wystarczająco strasznie. A i fabuła zaciekawia na tyle, że człowiek chce grać dalej. A gra nie jest taka znowu łatwa! OK, idzie się jak po sznurku, ale quick time eventy są dość trudne (szczególnie dla osoby która nie wie gdzie kwadrat a gdzie koło 😛 ), przez co dość łatwo stracić postać.

Tak jak w „Until Dawn”, w „Man of Medan” gracz podejmuje decyzje, które zmieniają dalszy przebieg gry. Jedno głupie zdanie lub jeden niewłaściwy wybór i bum, lub raczej ghhaaa, i nie żyjesz. Dokonując wyborów w kwestii dialogów kształtujemy relacje między bohaterami, co również wpływa na przebieg gry. Podczas gry trzeba zwracać uwagę również na sekrety i obrazy (tytułowe dark pictures). Sekrety pozwalają odkryć tajemnicę statku i zagadkę tego co się tam właściwie stało i co tam straszy. Obrazy przedstawiają wizje przyszłości, które pozwolą nam podejmować w grze lepsze decyzje, choć to nie są wcale takie oczywiste wskazówki.

Podobno grę można ukończyć w 6 godzin. Nam to zajęło pewnie koło 8-10 godzin – to przez słabą obsługę pada u większości załogi 😛 . Ale jednak odniosłam wrażenie, że gra jest za krótka i człowiek zostaje niedosytem i poczuciem „cooo? to już kooonieeec?”. Ale z drugiej strony gra oferuje możliwość powtarzania poszczególnych scen, jak i całej rozgrywki, więc mimo że skończyliśmy grę możemy się jeszcze nią cieszyć. I cieszyć się mamy zamiar, bo nie znaleźliśmy wszystkich sekretów, co oznacza, że nie rozwiązaliśmy zagadki w całości.

Teraz, kiedy gramy drugi raz, kiedy można zdecydować inaczej, lepiej (albo gorzej 😛 ) poklikać w QTE, widzę ile nas ominęło np. przez śmierć którejś postaci lub pewne decyzje. Przez zmianę jednej decyzji można otworzyć zupełnie inny scenariusz. Dzięki temu gra nie nudzi się człowiekowi po tych kilku godzinach i chce się w nią grać dalej, grać inaczej i odkryć wszystkie sekrety. Także teraz pracujemy nad całkowitym wyjaśnieniem sprawy.

Powiedziałabym, że autorzy „Man of Medan” mogliby się troszkę bardziej przyłożyć do scenariusza (wydaje się taki hmm niepełny, nierowinięty) i dialogów (też raczej bez polotu) – w tej kwestii „Until Dawn” zdecydowanie wygrywa. No i trochę szkoda, że obsada nie jest ani trochę gwiazdorska. Najbardziej rozpoznawalną twarzą jest Shawn Ashmore (dla niektórych to ktoś tam z X-menów, dla mnie – koleś z jednego z moich ulubionych filmów 😛 „Ruiny”). Szkoda, ale może nie było budżetu… Z kolei miłym akcentem jest „O, death” w wersji ciężkiej i w wersji rapowanej 😀 .

Można powiedzieć, że „Man of Medan” to raczej pół-gra albo mini gra. Ale w sumie całkiem fajnie (i całkiem strasznie!) się grało i nadal się gra 🙂 . Teraz czekamy na kolejną część antologii – „The Dark Pictures: Little Hope”. Już w 2020 😉 . A w międzyczasie odkopaliśmy „Until Dawn” i gramy kolejny raz, tym razem lepiej 😉 i tym razem z Basią – znaczy straszniej 😀 .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *